Magdalena Anna Sakowska

Książka dostępna od 18 stycznia na empik.com oraz w formie audio i e-book w Empik Go

Fuga. Powieść Polifoniczna

Historia opowiedziana głosem pięciorga narratorów, w formie literacko-muzycznej fugi, nie przestaje zaskakiwać do samego końca.

Fabuła

Zacznijmy od gniewu. Takiego, który pojawia się na półmetku życia, gdy widać już, że rzeczy, o których w młodości słuchaliśmy z wypiekami na twarzy – istnieją tylko w bajkach. Później przychodzi cynizm, ale Finian Mikcerion jest jeszcze na etapie gniewu, prawdę mówiąc: składa się w większej części z wściekłości i zmęczenia. Nie cierpi ogłupiających aplikacji i małostkowości ich użytkowników, nienawidzi świecących na niebiesko diod bluNetu, ale chyba najbardziej – samego siebie. Pozostał mu w życiu tylko jeden cel: zarobić poważne pieniądze i uciec jak najdalej od wszystkiego, włącznie z sobą samym. Dlatego właśnie postanawia wziąć udział w igrzyskach na odległej Pifiny.

Następnie pomówmy o walce. Koloseum jest prawdziwe, choć nikt nie rozumie, jak dokładnie działa. Dzięki aplikacji użytkownicy mogą oglądać starcia z punktu widzenia widowni, gladiatora, lub (co najbardziej popularne) oczami bestii. W rywalizacji o kciuki w górę Finian Mikcerion stanie tam naprzeciwko Mnicha, Księżniczki, Korpo-kobiety i Hazardzisty – oraz swoich najgłębszych, indukowanych chemicznie koszmarów. Czegokolwiek boisz się najbardziej, Pifiny ma to dla ciebie. A Ministerstwo Sportu i Rozrywki zadba, by złe sny gladiatorów trafiły w gusta użytkowników.

Czy człowiek znikąd odważy się przeciwstawić systemowi?

TEMATYKA

 

Czy to naprawdę jest science fiction? Tak, ponieważ Fuga pokazuje, jak może wyglądać świat, w którym media społecznościowe rozwinęły się do punktu, w którym są głównym miejscem bytowania człowieka, porusza kwestie cyber-bezpieczeństwa, algorytmów, które mają potencjał rozwinąć się w sztuczną inteligencję, śledzenia danych, a także pokazuje technologie, które są dopiero w fazie badań (np. mind tracking), ale nic nie stoi na przeszkodzie, by kiedyś wcielono je w życie. Wiemy już, że galopujący rozwój nowych technologii przynosi dylematy etyczne, na które nie jesteśmy obecnie przygotowani i jest to wspaniałe pole, na którym literatura także ma coś do powiedzenia. A co jeśli… – pytanie, które leży u podwalin fantastyki nigdy chyba jeszcze nie było tak aktualne, a odpowiedzi – tak niepokojące. Fuga stawia takie właśnie pytania, nie siląc się wcale na dawanie łatwych, wszystkowiedzących odpowiedzi. Opowiada o igrzyskach rozgrywanych głównie w aplikacji, oglądanych przez widzów w wirtualnej rzeczywistości, o rywalizacji o lajki, która łatwo zamienić się może w walkę na śmierć i życie, a punkty zwrotne powieści pokazują, że nic nie jest tym, czym się wydaje – zwłaszcza w świecie mediów społecznościowych.

Niebagatelną inspiracją dla powstania Fugi był głośny dokument Netflixa, The Social Dilemma.

 

Co to jest powieść polifoniczna?

Opowieść wielogłosowa, pokazująca różne, kontrastujące punkty widzenia na tę samą sytuację. Fuga ma pięcioro narratorów, którzy opowiadają o igrzyskach w pierwszej osobie w czasie teraźniejszym. Ich relacje gonią się wzajemnie i uciekają, na wzór muzycznej fugi, w której jeden motyw powtarzany jest i trawestowany przez kolejne głosy. Daje to nie tylko możliwość pokazania, jak wielowymiarowa jest przedstawiona rzeczywistość, ale także pozwala zżyć się z oryginalnymi, wielowarstwowymi jak Shrek bohaterami powieści, którzy są jej niewątpliwą mocną stroną.

PATRONI MEDIALNI

Skąd wziął się pomysł napisania fugi?

 

Poszliśmy na spacer z moim przyjacielem-gadżeciarzem, wiecie, z rodzaju tych, których dom po sam strop naszpikowany jest nowinkami technicznymi – ale niezadowolonych, że tylko ze średniej półki, a nie same flagowce. Każdy chyba kogoś takiego zna. Każdy kogoś takiego potrzebuje, bo co jeśli nagle zamarzy nam się nowy rower, oczyszczacz powietrza, albo nie-całkiem-zakłamana stacja pogodowa i nie mamy pojęcia którą wybrać? Idziemy wówczas do zaznajomionego gadżeciarza, a on z entuzjazmem godnym lepszej sprawy, wyszukuje oferty i cierpliwie tłumaczy, czym się różnią. No, w każdym razie: ja tak robię.

Ale, wracając do spaceru: szliśmy przez stare warszawskie osiedle, tak stare, że bloki stawiane były jeszcze w odległości pozwalającej zasadzić pomiędzy trawę, a nawet drzewa – i wtedy mój przyjaciel zerknął na zegarek, z niezadowoleniem pokręcił głową, mrucząc pod nosem coś w rodzaju: „znów mnie przegonił”. Zaintrygowana, zajrzałam mu przez ramię, żeby zobaczyć, o czym mówił. Czy może ścigał się z czasem? Zobaczyłam zegarek firmy Garmin (która w świecie tych, którzy się znają (czyli nie moim) cieszy się znacznym prestiżem), a konkretniej: smartwach. Tylko dla swoich użytkowników firma stworzyła aplikację, pozwalającą udostępniać i porównywać wyniki wydolności, liczby kroków, spalonych kalorii i bóg wie czego jeszcze. Otworzyłam oczy ze zdziwienia, a trzeba dodać, że było to w czasach, w których przedszkolaki nie nosiły jeszcze MiBandów i cała idea była stosunkowo młoda.

Poraziła mnie myśl, że gdzieś tam, być może na podobnym spacerze (była przedcovidowa wiosna, więc kto żyw próbował  naćpać się zapachu kwitnących drzewek owocowych), jest podobnie wysoki i żylasty człowiek, z być może równie nieświadomą kompanią  i w zaciszu aplikacji Garmina ci dwaj wzajemnie wchodzą sobie na ambicję. Brzmiało to, jak science fiction.

Więc postanowiłam je napisać.

A że fantaści zawsze wszystko wyolbrzymiają, zastanowiłam się, dlaczego tylko aplikacja, dlaczego nie całe igrzyska? Nie olimpijskie, w stylu: chód na 10 000 kroków, tylko wielkoformatowy show w mediach społecznościowych, gdzie gladiatorzy walczą o miłość publiczności, a kciuki w dół i górę znów, jak za czasów Nerona, decydują o być, albo nie być.

„Czy zmagania muszą być tylko atletyczne?”, zastanowiłam się. Nie musiały. Znacznie ciekawsza wydała mi się walka z własnymi lękami i słabościami, prawdziwy test ludzkiego ducha. Przecież i tak już ją obserwujemy: ludzie publikują w mediach społecznościowych relacje z przebiegu swoich diet, challenge czytelnicze, przygotowania do triatlonów, a nawet trasy swoich wycieczek rowerowych (dobra, przyznaję się, sama udostępniałam mapki ze SportsTrackera, ale oczywiście, tylko w ramach researchu do książki).

A co, jeśli dałoby się udostępniać swoje koszmary?